Kochać racjonalizm, bo jest on przepiękny
01.10.2007 - lores aka trsk - tony
Zdarza mi się usłyszeć ludzi używających wielkiego terminu racjonalizm i uważających, że podejście racjonalistyczne wyklucza branie pod uwagę uczuć. Ja pytam się, czy rzeczywiście racjonalny to nieemocjonalny – czy coś tak ścisłego i gruntownego jak matematyka (okropne uproszczenie) może pomijać coś tak przecież istotnego jak emocje?
Cóż, w tej chwili z pewnością już wiecie, po której stronie się opowiadam, niemniej… Moje trzeźwe (by nie powiedzieć „racjonalistyczne”) rozważenie sprawy skutkuje dojściem do tego właśnie wniosku – racjonalizmowi nie wolno wykluczać uczuć! Nie chodzi wszak o działanie pod ich impulsem, ale o przyjmowanie do wiadomości, że w ogóle istnieją, a co więcej – że wiele osób przynajmniej częściowo pod ich wpływem działa.
Być może to popularne i wg mnie nieprzemyślane przekonanie o nieemocjonalności ratio bierze się stąd, że jego zasady nakazują unikanie bycia zaślepionym przez emocje, szczególnie przez te nagłe i krótkotrwałe. Chodzi mi tu głównie o podejmowanie pochopnych decyzji, np. „zabiję sędziego, bo skazał moją żonę na więzienie mimo jej niewinności” albo „popełnię samobójstwo, bo mój syn zginął” – takie postępowanie zazwyczaj prowadzi do pogorszenia sytuacji bez osiągnięcia celu. Co ma przynieść postradanie życia dla kogoś, skoro jemu to nie pomoże, natomiast stradający je mógłby pomóc choćby bliskim osoby, dla której gotów był się zabić? (Tutaj pomijam kwestię dotyczącą tego, co po śmierci – to już inny temat).
Wypadałoby teraz zaznaczyć, że właśnie w tym miejscu szeroko pojęty racjonalizm może się mylić – być może czasami właśnie TRZEBA zrobić coś nieracjonalnego, jak rzucenie się z motyką na słońce, bo tak po prostu TRZEBA – intuicja, instynkt, przeczucie, serce – jakąkolwiek szumnością by to nazwać…
Jednak podobnie zgubnym jak oddawanie się nagłym uczuciowym atakom może być zupełne niedostrzeganie emocji, przede wszystkim niedostrzeganie ich u innych osób albo przy próbach przewidywania przyszłości – obliczenia takiego racjonalisty mogłyby okazać się całkowicie nietrafne, jeśliby nie uwzględnił np. strachu i stresu jakiejś osoby w jakiejś sytuacji, uniemożliwiającego wykonanie jakiejś czynności, którą w normalnych okolicznościach by wykonała. Przykładowo – nauczyciel może wiedzieć, że na lekcjach jego uczeń bezbłędnie wykonuje jakieś obliczenia, jednak błędem byłoby uznanie, że pod dużą presją emocjonalną podopieczny będzie równie wydajny – a takie założenie mogłoby być PRÓBĄ podejścia racjonalnego.
Jest to oczywiście bardzo uproszczona sytuacja – w praktyce znacznie trudniej jest taki błąd dostrzec. W samej teorii mylone bywa po prostu dopuszczanie istnienia emocji z uznawaniem emocji za główny środek przy poznaniu (więc też przy decyzji).
Na koniec trzeba jednak zaznaczyć, że są to tylko nazwy; że taka, nie inna nomenklatura może być zakorzeniona w społeczeństwie, podobnie jak przekonanie, że umysł i duszoserce to przeciwieństwa, niemogące przenikać się na żadnej płaszczyźnie, a cóż dopiero – wzajemnie się uzupełniać… Możliwe, że tak się po prostu przyjęło, nawet jeśli znaczenie wyrazu jest sprzeczne z jego etymologią – szkoda, a nie jest to wyjątek…